Wywiad, którego udzielili nam Peja i członkowie Sweet Noise - Magic i Glaca, związany był z utworem "Jeden taki dzień". Chociaż muzycy są strasznie zabiegani, znaleźli chwilę, by porozmawiać o tym wspólnym projekcie, ale także o pierwszych fascynacjach muzycznych, o stosunku do pieniędzy i komercji.
Przede wszystkim chcielibyśmy się dowiedzieć, jak doszło do współpracy? Z której strony wyszła inicjatywa?
Glaca: Wszystko zaczęło się od spotkania, podczas którego rozmawialiśmy o tym, co nas interesuje, co robimy i jak patrzymy na różne sprawy. Przemyślenia dotyczące wielu tematów były bardzo spójne. Efektem jest emocjonalna i mocna współpraca. Łączenie dwóch gatunków muzyki na wysokim poziomie powinno dawać jakąś eksplozję, coś zmieniać. Nie chcieliśmy robić rzeczy niszowej. Chcieliśmy zrobić hit, który będzie głośnym numerem zapamiętanym przez ludzi. Wybór Peji/Slums Attack był dla nas oczywisty, ze względu na miejsce, w którym mieszkamy ... Poznań i ze względu na charakter tych dwóch zespołów. Slums Attack i Sweet Noise to przecież ciągła walka od wielu, wielu lat. To od nas wyszła inicjatywa. Kiedy robiliśmy "Revoltę" mieliśmy plan zaproszenia bardzo wielu różnych artystów.
Peja: Mieliśmy z Decksem dołożyć swoje trzy grosze do ich poprzedniego krążka - "Czas ludzi cienia". To, że nieraz muzykom nie wychodzi przy pierwszej próbie, nie oznacza zamknięcia drzwi. Padła taka propozycja, przystałem na nią, bo stwierdziłem, że to ambitny projekt. Patrząc przez pryzmat ich twórczości i dokonań uznałem, że są fachowcami. Dlaczego nie zrobić czegoś z ludźmi, którzy reprezentują zupełnie inny nurt, ale też są muzykami z krwi i kości?
Jak przebiegał sam proces twórczy?
Magic: Nic nie powstawało szybko. Bit robiliśmy długo, był to remiks naszej piosenki, a my nigdy nie chcieliśmy niczego powtórzyć. Wszystko miało wpływ na utwór, to jak się spotkaliśmy, jak Peja się zgodził, jak wybraliśmy odpowiedni utwór, który mógłby pasować w tempie.
Peja: Poza tym, cały czas były jakieś modyfikacje - spotkanie, zbieraliśmy się na żarciu, chłopaki podjeżdżali autem, dokładnie tak jak jest na klipie.
Magic: Zanim doszło do jakiejkolwiek wgrywki, było dużo rozmów. Nadszedł taki moment, w którym wiedzieliśmy, że można to zrobić, że jesteśmy zdecydowani i mamy do siebie zaufanie. Byłem spokojny o to, że każdy zna swoje zadanie.
Peja: To nie było tak, że dzwoni menedżer Sweet Noise i mówi: "Słuchaj. Znam twojego wydawcę i my próbujemy przecierać szlaki. Zajmujecie górną półkę, pasujecie do siebie pod tym względem i możecie coś razem zrobić". To wyszło od nich - była płyta z wokalami Glacy, miałem puste takty, które miałem zapełnić. To było dla mnie ciekawe, bo jeszcze nigdy tak nie robiłem, by zacząć i skończyć w momencie, kiedy Glaca wchodzi.
Glaca: Czułem, że gdy Peja wgrywał, to on to poczuł. Nie chcę robić ze Sweet Noise jakiś herosów, ale niewielu może nam, jeśli chodzi o energię, podskoczyć. Wielu poza Peją poległoby, nie wyszłaby ta dynamika, ta moc i te słowa. To, co on napisał, jest zestawione z tym, co ja piszę, co nigdy nie było pisane według jakiejś tam hardcorowej czy metalowej receptury. Wiedziałem, że dostaniemy od niego coś dobrego. Była taka opcja, że Hip-Hop dzięki Peji trafi do wielu słuchaczy, którzy się nim nie interesują, nie chcą się interesować, boją się go i demonizują. On zaproszenie przyjął i na pewno było to dla niego dużym wyzwaniem.
Magic: Teksty dobrze się ze sobą związały, każdy się tu przyłożył. Glaca właściwie tekst miał, z nowych rzeczy napisał refren. Zwrotka Glacy traktowała problem globalnie, natomiast Peji jednostkowo.
Jaką rolę w łączeniu Was i dwóch gatunków muzyki odegrał Decks, a jaką Kostek?
Peja: Kostek grał ze Sweet Noise koncerty, zrobił skrecz na poprzednią płytę. Decks miał już swoją szansę w tym projekcie. On nie jest entuzjastą w każdej kwesti i mu to nie zatrybiło. Mam mp3 wysłane przez niego z cutami na nasz kawałek na nowy składak, żebym to oceniał i wyczuwam w tym jakąś niepewność. Ta niepewność momentami go gubi. Trzeba go mobilizować do działania.
Glaca: Spotkaliśmy się w studio, gdy kończyliśmy brakowało nam tak naprawdę skreczy. Przyjechali we dwóch Decks i Peja. Puściliśmy im pierwowzór, ten z którego wziął się "Jeden taki dzień". Pamiętam komentarz Decksa: "to jest za ostre, to jakiś zakręcony bit". Decks się nie wkręcił. Mieliśmy wtedy gorącą linię z Redem, który teraz mi zniknął, gdzieś się zapadł. Wtedy był jednak blisko, wkręcił nas w mpc 2000. Zrobił parę bitów i w jakiś tam sposób zaistniał na płycie. On nam powiedział, że jest taki koleś - Kostek. Gdy przyjechał okazało się, że jest to jest to facet, którego dobrze znam - słuchający różnej muzy, wymarzony na tę pozycję.
Peja: Może nie elastyczny, ale człowiek, który idealnie sprawdza się w roli DJ'a, niezależnie od tego, jakie jest tło muzyczne. DJ z prawdziwego zdarzenia, oczywiście nic nie ujmując Decksowi.
Glaca: Kostek potrafi ruszyć tysiącami ludzi. Na Woodstock zagrał taką solówkę, że wszyscy spadli z miejsc. Woodstock jest zupełnie inna publika. Tam przyjeżdżają fani ciężkiego grania i Kostek im gra lot trzmiela połączony z "We will rock you". Potem na forum na naszej stronie internetowej, został nazwany królem DJ'ów.
Jak przebiegała praca nad klipem?
Peja: Nie lubię klipów. Lubię efekt końcowy, angażuję się tyle, ile mogę, ale nigdy wcześniej nie spotkałem się z tym, by zapieprzać 48 godzin na planie. Jest to ponad moje siły, przy wyłączonych telefonach i przy mojej typowej niesubordynacji. Myślę, że podołałem zadaniu. Naprawdę podchodzę z szacunkiem do tych wszystkich ludzi, którzy tam na planie ciężko pracowali, nikt tam się nie opierdalał. To mi dało podstawę, by zachować się profesjonalnie. Jeżeli np.: trzeba było wymienić jakieś trybiki całej maszyny, w postaci wymiany obiektywu czy zmiany oświetlenia, lecą minuty, godziny, a tu pierwsza czy druga w nocy, to Rychu tam stał do samego końca. Moja żona ma na swoje urodziny teledysk Sweet Noise z moim udziałem. Przyjechała tam ze mną i dostała taki prezent.
Glaca: Ten klip do końca życia będę oglądał jako wspomnienie jakiegoś czasu. Wszystko tam jest: nasze spotkanie, gdy Peja przyjechał, bum nagle wyjeżdża gigantyczna scena, są nastawione potężne światła. Ta scena koncertu to jakby wizja koncertów, które teraz zagramy razem. W tej scenie przy stole Miki (operator - przyp. red.) krzyczał zza kamery: "kurwa Oskar". To wszystko jest jakimś symbolem. Jestem zadowolony, gdy ludzie mówią, że to fajny obraz.
Peja: Środowisko hip-hop'owe zareagował pozytywnie, widząc w tym jakąś alternatywę dla Tedego z Kukulską, którzy wyszli mniej więcej w tym samym czasie. To, że wziąłem udział w wysokobudżetowym klipie sprawiło mi wiele satysfakcji. Dla mnie najlepsza scena to gra na żywo. Ten numer gram na każdym koncercie i było mi bardzo miło kończyć nim koncert w katowickim Spodku, brakowało mi tylko chłopaków i wtedy byłaby już kompletna nirwana. Ci ludzie dostawali obłędu razem ze mną.
Magik: A propos tego Oskara. To był pierwszy teledysk, w którym tak aktorsko podeszliśmy do zadania. Nie tylko byliśmy muzykami, ale musieliśmy odegrać jakieś sceny.
Glaca: Odnoszę wrażenie, że zanim współpraca stała się faktem, wielu ludzi dziwnie do tego podchodziło, przez stereotypy, które panują w Hip-Hop'ie i rocku. Pukałem się w czoło, pytałem czy nie czujecie, kto tak naprawdę będzie razem współpracował? Ile poważnych słów padło ze strony naszej i ze strony Slums Attack przez te wszystkie lata, te kluby, małe sceny i musisz po prostu przetrwać. Kluby, gdzie jest 10 lub 15 osób, ktoś cię w chuja zrobił, nie zapłacił gaży albo za transport.
Czy planujecie jakąś współpracę z kimś z innych nurtów muzycznych?
Peja: Nagrałem z chłopakami utwór, człowiek z obozu Magiery zrobił remiks drum'n'basspowy. Staram się tkwić w swoim nurcie, ale nie jestem głuchy na eksperymenty. Chciałbym zrobić coś raggowego, ale nie dlatego, że to jest teraz trendy, ale coraz bardziej zaczynam się tym interesować. Spotykam się z ludźmi, którzy kilka lat w tym siedzą. Zajebiście byłoby nagrać coś z jakąś dobrą śpiewaczką, taką, która może zapierdolić dobre "C".
Parę razy w różnych wywiadach padło imię Kayah. Mówiliśmy o wspólnym utworze Kukulskiej i Tedego, a czy Peja nagrałby coś z Kayah, jeśli byłaby możliwość?
Peja: Tak. Mimo całego jej wizerunku, chałturki w TVN i reklamy obuwia, jako wokalistka jest bez zarzutu. Każdym swoim krążkiem potwierdza gotowość do wyznaczania nowych trendów. Muzycy, którzy z nią współpracują są ambitną ekipą. Byłoby OK. Nie zamykam drzwi młodym uzdolnionym dziewuchom, które pojawią się na mej drodze. Jednak na razie takie znajomości się nie trafiają. Raperzy z Warszawy mają tak przemyślane, że mają tam klika solistek i męczą je tam na płyty.
Z kim chciałby współpracować zespół Sweet Noise?
Glaca: Być może Nigel Kennedy. Zrobiliśmy dla niego remiks. Byliśmy już dogadani na "Revoltę". Niesamowity kozak, mógłby tu z nami siedzieć i nie odstawałby od tej ekipy. Punk grający na skrzypkach. Niestety jechał w światową trasę i nie mógł nagrać swoich skrzypiec. W kwietniu przyjeżdża, zobaczymy czy coś z tego wyniknie. A z bliższych rzeczy to będzie "Kodex II" i kawałek z Hansem i Peją.
Spytam o album producencki. Taki pomysł już się wcześniej przewinął?
Peja: Producentem jestem od wielu lat i nie wiem czy jest sens robienia jakichkolwiek kroków pod kątem albumu producenckiego. Nie zależy mi na tym, nie chce by ktoś postrzegał mnie jako producenta. Zajmuję się loopem, produkcją i ten, kto ma to wiedzieć to wie. Chuj mnie obchodzi, jak oni będą mnie postrzegać. Aby pokazać swój wizerunek, trzeba byłoby go mocno kreować, a mi nieszczególnie na tym zależy. Przestałem się ubierać jak hip-hop'owiec, chodzę w swetrach, chodzę w skórach, w tenisówkach. Generalnie pasuje mi to. Nie jestem człowiekiem, który myśli jak inni i lubi to samo co inni. Jeśli chodzi o produkcję, to wybrałem kilka podkładów producentów, z którymi nie przyszłoby mi wcześniej współpracować. Jeżeli ktoś wyprodukuję coś, w czym się dobrze czuję, to czemu mam tego nie zrobić. Jeśli nie potrafię zrobić podkładu opartego na elektronice, a nie potrafię, to muszę go poszukać. Generalnie stawiam na muzę, w której mogę się odnaleźć. Podejść do tego emocjonalnie, z ekspresją i zrobić coś fajnego.
Odejdźmy teraz od samej muzyki. Jakie jest wasze podejście do komercji, do pieniędzy?
Peja: Pieniądze dają przede wszystkim niezależność i rozwój. Opłacasz studio, zapraszasz kolegów, zamykasz się tam. Chuj cię obchodzi termin. Robisz to dla przyjemności, odkładasz kawałki do szuflady. Po jakimś czasie okazuje się, że może z tego być płyta. To bardzo zdrowe podejście. Jest gro zespołów, które przez rok nic nie robią, nagle dostają sygnał – robicie płytę, dostają pieniądze i muszą zrobić materiał. To na pewno jest bardzo nieuczciwe.
Magic: Fajny temat, zastanawiałem się nad tym przez chwile. Pytasz konkretnie o to grono? Prosta odpowiedź, gdyby tutaj, ci ludzie, którzy siedzą przy tym stole, robili muzykę dla pieniędzy, to prawdopodobnie nie doszłoby do tego spotkania. Tak naprawdę pieniądze służą temu, by oddać się swojej pasji, która jest studnią bez dna.
Peja: Co nie oznacza, że bez pieniędzy nie zrobisz dobrej płyty, ale na pewno jest to trudne.
Magic: Zrobisz płytę na pewno, ale niewiadomo czy ten materiał do kogoś trafi.
Glaca: Tak, ale bycie artystą to jak gra w ruletkę. Albo trafisz i da ci to zabezpieczenie do końca życia, albo nie. Mamy rodziny albo będziemy je mieli, też jemy, żyjemy i potrzebujemy.
Peja: Słyszę takie głosy, że rap jest takim pomysłem, by się zabezpieczyć na przyszłość. Słyszę to od różnych ludzi. Może kiedyś się z tym zgodzę, powiem "OK, macie rację", ale jeszcze nigdy nie pomyślałem o tym, że należy się zabezpieczyć. Fajnie jest mieć pieniądze i spać spokojnie ze świadomością, że jutro nie odetną ci prądu lub nie pójdziesz siedzieć do pieprzonego aresztu, bo nie masz na grzywnę 600 zł, albo musisz iść ukraść by mieć te 6 stów, zostać przestępcą, żeby móc się wykupić od jakiegoś innego farmazonu. Tak naprawdę ludzie nie potrafią zrozumieć znaczenia słowa komercja. Należałoby zacząć edukować ludzi, co to słowo naprawdę oznacza.
Glaca: To słowo jest wypaczone przez dziennikarzy. Poziom dziennikarstwa muzycznego, który tworzy opinie młodych ludzi, jest poniżej zera. Większość wywiadów, które są prowadzone z nami, to rzeczy słabe. Słabe pytania i słabe interpretacje. Szczególnie wywiady telewizyjne, gdzie to wszystko jest spłycane. W Polsce jest szacunek dla ludzi z pierwszych stron gazet, którzy śpiewają piosenki i dziwnymi drogami tam trafiają. Artyści, co się pewnie bierze z czasów komuny, zawsze byli przystawką do czegoś. Byli służalcy wobec władzy. Dlatego teraz ludziom jest trudno ufać, gdy artyści mówią prawdę. Obecna władza także przytula artystów. My jesteśmy z niezależnej sceny. Mi zawsze jest przyjemnie odbierać gratulacje od ludzi w Swarzędzu, w którym się wychowywałem. Ludzie przechodzący ulicą mówią, że to fajny numer, czy fajne słowa. To jest największa zapłata i gloryfikacja tego, co robię od lat. Komercja to zależność ludzi, którzy mordują, bezlitośnie zarzynają muzykę. Nie chce być zależny od takich ludzi. By nie być zależnym potrzebne są właśnie pieniądze, by móc pokazać im środkowy palec i powiedzieć, że zrobimy to sami. Sami zrobimy płytę, sami zrobimy video, sami to wydamy.
Peja: Nie trzeba się skurwić, żeby zarobić te pieniądze, po to, by robić później coś innego. Takie założenie powoduje, że nawet gdy masz pieniądze, to środowisko cię skreśla i jesteś skończony. W naszym przypadku tak się nie stało, chociaż połowa maili, które dostaję, to zarzuty o komercje, a także to, że Peja bandyta i pozer. Druga połowa to taka, że idę w dobrym kierunku, że nie jesteś komercyjny jak Tede. Trzeba mieć bardzo duży dystans, bo można się pogubić. Nigdy nie robię czegoś, co ma się komuś podobać. To się ma w pierwszej kolejności mi podobać. Ma trafiać do mojego grona odbiorców, ale stało się inaczej, płyty sprzedają się tak, jak się sprzedają.
Rozmawialiśmy o komercji, pieniądzach, natomiast muzycy są jednocześnie grupą, która jest najczęściej okradana Chodzi mi o piractwo. Jaki jest Wasz stosunek do tego tematu?
Peja: Właśnie, jaka tu mowa o komercji, skoro dwukrotnie większe nakłady rozchodzą się nielegalnie.
Glaca: Byłem na takich spotkaniach, gdzie ktoś chciał coś z tym zrobić. To jest szopka, prawdziwa błazenada, a z drugiej strony doskonały interes. Ktoś na tym robi potężny szmal. Daje pieniądze odpowiednim osobom, które sprawiają, że prawo ma luki i przez te luki przeciekają pieniądze, które powinny trafiać do ludzi, którym się należą. Dzieje się tak, gdy nasze płyty wychodzą na stadionach, bazarach i sprzedają się tam w tysiącach egzemplarzy dzień po, o ile nie przed, premierą.
Magic: Wyobraź sobie taką sytuację: artysta, zobaczył swoją płytę, którą wydawał w dużej wytwórni, gdzie ma wgląd do tego zaledwie kilka osób, ściśle zamknięte grono. Taki muzyk widzi swoją płytę, wraz z poligrafią, która dopiero została wymyślona, jej termin wydania jest za dwa tygodnie. To skąd ona się tam wzięła? Czy ten pirat wszedł do wytwórni i ją sobie po prostu wyniósł? Prawdopodobnie komuś to pasuje i nie należy ganić biednych ludzi, którzy kupują płytę za 10 złotych.
Peja: Dopóki wielkie wytwórnie nie przestaną dilować z piratami, to tak będzie. Jest taka recesja na rynku, że oni idą na lewo, na bazary i puszczają to taniej. Może wtedy się szczycą dużymi nakładami, może mają większe pieniądze niż legalnie. Wyobraź sobie sytuację, kiedy wszyscy mówią: stop, w chuju cię mam. Nie dotrzymujemy terminów, nie ma premier.
Glaca: Nie doczekasz takiej chwili. Nigdy nie doczekasz takiej solidarności.
Peja: To nie musi wynikać z solidarności. Wiadomo, że muzyk zawsze będzie robił i wydawał. To tak jak z tymi hip-hop'owcami, którzy nie kumają. Dasz mu lumpy jakiejś firmy, on bierze i się cieszy, że dostał to za darmo, a uczestniczy w jakimś zajebistym marketingu, że wszyscy widzą go w tych ciuchach, że bluzy kupi 100 tysięcy dzieciaków i tak jest zarobiony ten, co dał mu te ciuszki. Oni sobie zdadzą sprawę z tego po jakimś czasie. To samo jeśli mu się zaproponuje jakieś liche pieniądze, on się zgodzi, bo na jego miejsce czeka pięciu innych. Mogę sobie pozwolić powiedzieć "nie". Jednak jestem świadomy, że na moim miejscu pojawi się ktoś inny, niewiadomo z jakim stażem i jak utytułowany. Oni zawsze mogą mi powiedzieć, że nie ma ludzi niezastąpionych. Mimo to nie zapierdalam w jakimś logo i nie mam na to ochoty. Jeżeli chcą zrobić ze mną dil, pogadać o interesach, to niech dadzą mi pieniądze. To jest tak, że ktoś chce wyciągnąć jak najwięcej od ciebie, samemu dając niewiele.
Glaca: I wmawia tobie, że to ty dajesz dupy. Tak kreuje całą sytuację, że to ty obrywasz. Powinny obrywać wielkie wytwórnie, rząd i nieuczciwi biznesmeni, bo w tylu miejscach dawali dupy. To wszystko nie ma końca. Nie ukrywam, że "Revolta" dała mi dużo siły. Szukałem tej siły, bo zdecydowałem się na walkę z nieuczciwością. Nieuczciwość, zawsze mnie wkurwiała. Poniżanie ludzi, którzy ciężko pracują na swój chleb, na swe emerytury, którzy wiecznie są i byli przyciskani do muru. Od pierwszej chwili, kiedy założyliśmy band, to było w tekstach. To nas połączyło, a z drugiej strony, sprawiło, że popadamy w poważne konflikty z dużymi figurami. Popadamy w samotność. To jest taki długodystansowy bieg ludzi, którzy są sami. Teraz zaczyna mnie otaczać krąg ludzi, którzy chcą z nami coś zrobić, bo my robimy coś dobrze. Doczekaliśmy się po dwunastu latach na scenie, że robimy kawałki z kim chcemy. Jednak zamknęliśmy drzwi przed tymi, dla których muza była gównem. Mówiąc tak zadzierasz z wielkimi siłami, z polityką, która jest w to wmieszana. Wystarczy, że premier lubi pewien zespół, to ten zespół wygrywa i reprezentuje Polskę gdzieś indziej. Osobiście życzę Peji, żeby miał siłę walczyć z tym, bo tak naprawdę też jest samotnym liderem. To nie amerykański show biznes, gdzie z buntu potrafią robić pieniądze. Jeśli Bush daje dupy, to zbiera się grono artystów, Al Pacino obok kolesi z Korna, Cypress Hill i mówią "Bush przegiąłeś kurwa pałę". U nas jest to niewyobrażalne, niewielu potrafi się zbuntować, nie każdy ma na to siłę.
wywiad pochodzi ze strony hip-hop.pl